sobota, 14 grudnia 2013

Nova Krova

Zachorowałam i pomyślałam "w końcu będę miała czas pouzupełniać bloga", ale jak to w życiu bywa, dopadło mnie tak ostro, że większość tygodnia przespałam (wiele wart luksus). W końcu zmobilizowałam się i na pierwszy ogień idzie recenzja nowego, wegańskiego lokalu w Krakowie.

Nova Krova budziła zainteresowanie od dłuższego czasu, dzięki umiejętnej akcji reklamowej polegającej na utworzeniu fanpejdża długo przed otwarciem, a nawet znalezieniem lokalu, a następnie relacjonowaniem postępów krok po kroku. To fejsbukowe reality show opłaciło się, bo bar był szturmowany od momentu otwarcia co przysporzyło obsłudze dużych problemów, nie do końca jeszcze rozwiązanych. Być może część z nich miała już doświadczenie w pracy w gastronomii, ale raczej w barze z jednym klientem na godzinę, bo nawet w zeszłym tygodniu zdarzało im się pomylić zamówienia, na które trzeba było długo czekać. Przynajmniej niczego już nie zabrakło. Trzymam kciuki i trochę zazdroszczę konieczności szybkiej nauki, mam nadzieję, że wszyscy okażą się pojętni.


Lokal znajduje się na placu Wolnica i jeżeli w tym momencie przyszło Wam do głowy "Hahaha, chyba nie tam, gdzie Ro?" odpowiadam, że hahaha dokładnie tam. Nieobeznanym krótko wyjaśnię, że Ro było witariańską restauracją która funkcjonowała niecały rok a im dłużej, tym więcej kontrowersji dookoła narastało. Oby miejsce nie okazało się pechowe. Układ wnętrza jest identyczny, co poniekąd wymusza jego kształt: bar w głębi po lewej, po prawej male stoliczki i dwa długie stoliki z kanapą i poduszkami po lewej.

Właściciele postawili na nowoczesny, polsko- ikeowy dizajn. Fot. fanpage baru

Kolorystyka jest podobnie zimna, ale ktoś się naprawdę postarał przy projektowaniu strony graficznej: naklejki na ścianach, logo, menu i piękny papier do burgerów naprawdę zwracają uwagę i zachęcają do wizyty. Głównym akcentem kolorystycznym są kurtki klientów i o tej porze roku naprawdę przydałoby się więcej wizualnego ciepła w środku.

obowiązkowe hipsterskie palety można na przykład pomalować na żółto.

Nie samym wystrojem człowiek żyje, przyszłyśmy w końcu z koleżanką się najeść. Niezdecydowane co zamówić, wzięłyśmy wszystko, co nam przyszło do głowy, czyli zdecydowanie za dużo. Menu oferuje coś dla każdego, od fanów mąki z mąką (burgery z kaszy w bułce) przez tradycjonalistów (marynowane tofu z górą dodatków) po tęskniących za mięsem (seitan bbq, na którego się rzuciłyśmy, bo kochamy seitan i bbq).  Są tez zupy, sałatki, śniadania, zestawy lunchowe i desery, które na oko przygotował Zielony Talerz, ale mogę się mylić. 

Menu jest ładne, wyraźne i wszystko było. Urzekły mnie zwłaszcza nazwy sałatek

Bardzo mi się podoba nie wciskanie nikomu zdrowia na siłę, można wybrać między bułką zwykła, pełnoziarnistą i bezglutenową. Dla zachowania pozorów wzięłyśmy pełnoziarniste i były bardzo dobre, ciepłe, chrupiące, naprawdę porządne bułki. Burgery przyszły opakowane w tak uroczy papier, że najchętniej zabrałabym go do domu (ale po fakcie był brudny). Z papieru jeść najwygodniej, ale można też elegancko nożem i widelcem, które są przynoszone razem z jedzeniem.




Najwygodniej jednak trzymać go w ręce, gdyż kanapka jest naprawdę na bogato: gruby, mięsisty kotlet (tak, wiem, że dla niektórych to wada, macie wersję z marchewki i fasoli) ociekający sosem barbecue a grubej warstwie warzyw. Dodatki są naprawdę dobrze dobrane, nie wszędzie pasowałby pieczony burak, a tutaj odnajduje się idealnie. Wszystkie zestawy zresztą brzmią dobrze, a malkontenci mogą stworzyć sobie własny; brakuje mi tylko opcji z podwójnym kotletem, zjadłabym czasami takiego potwora.


Zamówiłyśmy do zestawu frytki, które nie przyszły wcale z zestawem, tylko dużo później. Rozumiem, kwestie organizacyjne, dotrze się. Czego nie rozumiem to braku ostrzeżenia, że są nie tylko z ziemniaków, ale też buraków i selera. Osobiście nie mam nic do tego faktu, ale znam dużo osób uczulonych na seler i trzy razy tyle uprzedzonych do niego; trudno wymagać od człowieka, żeby wiedział o takiej różnorodności z góry. Zamawiając frytki spodziewam się ziemniaków, jeżeli nie, chcę o tym wiedzieć. Uczulenie na seler (i pietruszkę) wiąże się z nieprzyjemna reakcją organizmu i jest dosyć powszechne, zwłaszcza u dzieci, które lubią frytki.

Zagadka: czy to blade to nadal ziemniak, czy już nie ziemniak?

Na swoje nieszczęście, bo byłam już wypchana jak misiek, zamówiłam też pot pie. Okazał się być gęstą zupą, może bardziej gulaszem, z częściowo zmiksowanych, a częściowo krojonych warzyw korzeniowych pod warstwą ciasta francuskiego. Proste, ciepłe, krzepiące danie, które naprawdę mnie ucieszyło w mroźny dzień. Może okazać się hitem tej zimy, zdecydowanie spróbuję zrobić takie w domu.

w środku ma marchewki, ziemniaki i inne rzeczy, których nie podejrzewałeś o bycie smacznymi

Deseru nie wzięłyśmy, bo na sama myśl o dalszym jedzeniu robiło nam się słabo.


Podsumowując: Nova Krova to sympatyczny, ciekawy lokal z dobrą ofertą, który musi się trochę dotrzeć w kwestii obsługi. Bardzo dobre miejsce żeby wskoczyć na coś ciepłego w przerwie spaceru nad Wisłą i może nawet trochę posiedzieć i pośmiać się z ludzi, którym sałata ucieka bokiem. Jest otwarty do 23, więc nie wpadniesz tam wracając z imprezy, ale między domowym piwkiem a kazimierskim klubem można się wspomóc świeżą bułką z tofu albo kawą z mlekiem sojowym i szarlotką. Osobiście kibicuję.


sobota, 23 listopada 2013

Zielone kanapki i koty w chałwie

Pasty kanapkowe można robić właściwie z wszystkiego, ale najlepsze wychodzą z fasoli, cieciorki i soczewicy – są sycące, pasują do wszystkich przypraw i dobrze się rozsmarowują, umożliwiając przyklejenie do chleba piramid z pomidora i ogórka. Główny ich problem polega na tym, że są dość monotonne kolorystycznie i większość przypraw, które to zmienia, ma intensywny smak, co trochę redukuje ich uniwersalność. Jest jednak pewien składnik, który doskonale barwi na mniej lub bardziej intensywny szmaragdowy i nie zostawia praktycznie żadnego posmaku: spirulina.

Kupiłam spirulinę jakiś czas temu jako dodatek do koktajli, szybko jednak zaczęłam używać jej jako barwnika do wszystkiego. Jest mocniejsza niż szpinak, nie tak wyrazista smakowo jak zielona herbata i zupełnie naturalna. Rozpuszczenie jej w wodzie daje mocniejszy kolor, a wymieszana z tłuszczami robi się bardziej pastelowa. Potrzebne są nieduże ilości, więc warto kupić torebkę i trzymać ją w zapasie. Ja moją znalazłam w supermarkecie.

Poniżej przepis na intensywnie zieloną pastę pełną witamin, minerałów i błonnika, w różnych opcjach smakowych. Każdą przyprawę można podmienić; mi biała fasola najbardziej smakuje w ziołowo-kwaskowatych, lekko pikantnych konfiguracjach.



Zielona pasta fasolowa

Puszka białej fasoli
3 łyżki pestek dyni
pęczek natki pietruszki
płaska łyżeczka spiruliny
łyżeczka suszonego tymianku
pół łyżeczki kminu rzymskiego/mielonej kolendry/ pieprzu ziołowego/mielonego jałowca
łyżeczka soku z cytryny (opcjonalnie)
szczypta czarnego pieprzu

Jeżeli wasz blender jest słabszy zalejcie pestki dyni wrzątkiem pół godziny przed rozpoczęciem przygotowywania pasty.

Posiekajcie drobno natkę pietruszki. W misce wymieszajcie fasole, pestki, sok z cytryny, tymianek i kmin rzymski i zblendujcie na gładką pastę – można dodać trochę gorącej wody, żeby ułatwić miksowanie; kiedy woda wyparuje, pasta zgęstnieje. Wymieszajcie ze spiruliną aż całość będzie jednolicie zielona. Dodajcie pietruszkę i doprawcie pieprzem do smaku.

Bardzo dobra na razowym chlebie, poprawia humor w szare poranki.





Korzystając z okazji chciałabym zaprosić mieszkańców Krakowa i okolic na jutrzejszy bazar fundacjiAFN, która przeznaczy dochód na swoje uratowane koty. Odbędzie się jutro w samym centrum, w kawiarni Lokum, która sama w sobie jestbardzo sympatyczna (można usiąść na poduszkach przy tureckich słodyczach i poczytać tureckie książki z podręcznej biblioteczki, doskonały finał spaceru po wyziębionych Plantach) w godzinach 12-17. Wszystkie szczegóły znajdziecie na stroniewydarzenia na Fejsbuku.

niedziela, 17 listopada 2013

Ziołowe kotlety dyniowe

Ta niedziela jest tak ładna, że szkoda ją zmarnować na siedzenie w domu – mam nadzieję, że wszyscy wyszli na świeże powietrze:) Ja zorganizowałam sobie tyle „rozrywek”, że nie wiem, za co się złapać – ale na spacer idę zaraz po niedzielnym obiedzie. Co się na niego nadaje najlepiej? Rosółziemniakikotletysurówkakompot.


Bardzo chciałam spróbować tego wynalazku pozwalającego uzyskać seitan bez żadnego wysiłku, glutenu w proszku, i w końcu udało mi się go kupić w stacjonarnym sklepie i zaczęłam eksperymentować. Potem trafiłam na promocję, kupiłam zapas i różnego rodzaju mieszanki zaczęły pojawiać się w domu. Czysty seitan niespecjalnie przypadł mi do gustu, ale lubię mieszać go z warzywami i grzybami, żeby uzyskać zwarte kotlety nie rozpadające się pod naciskiem widelca. Kiedy już zaczniecie próbować zobaczycie, jakie to łatwe – kluczem jest to, żeby proporcje seitanu do warzyw były dobre, ja stosuję zasadę, że im bardziej wodnisty składnik, tym więcej glutenu, ale nigdy więcej niż 1/3 masy.

Poniżej jedna z najsmaczniejszych kombinacji, bardzo jesienna – pewnie macie już dość dyni, ja trochę zamroziłam na zimę i udało mi się uniknąć przeładowania. Zazwyczaj używam surowej, zmiksowanej dyni, ale można też użyć resztek ugotowanej do innego celu. Jeżeli dynia jest bardzo skrobiowa a mało wodnista możecie zmniejszyć ilość glutenu o 1/3. Z tego przepisu wychodzi 8-12 kotletów, które wytrzymując tydzień w lodówce na zapas.







Ziołowe kotlety dyniowe


2 szklanki puree z dyni, surowej, ugotowanej lub pieczonej
1 szklanka glutenu w proszku
pęczek natki pietruszki/ garść świeżych liści bazylii
Łyżka oliwy
łyżka płatków drożdżowych
woda/ bulion
(pół łyżeczki) pieprz, opcjonalnie cayenne
(kopiasta łyżeczka) zioła prowansalskie
(3/4 łyżeczki) sól


Przypuszczalnie macie dynię w kawałkach, więc najpierw zmiksujcie ją w dużej misce. Posiekajcie świeże zioła i wymieszajcie z dynią, glutenem, oliwą i płatkami za pomocą dużej łyżki. Dolejcie tyle płynu, żeby masa była plastyczna jak ciasto drożdżowe – w przypadku użycia surowej dyni będzie go bardzo mało. Doprawcie do smaku (w nawiasach podałam swoje proporcje na mało słone a bardzo ziołowe kotlety). Mieszajcie jeszcze chwilę, aż masa zrobi się elastyczna i odstawcie na 10-15 minut, żeby gluten się związał. Z dwóch – trzech łyżek masy uformujcie kulkę, spłaszczcie ją i wrzućcie na rozgrzaną patelnię. Patelnia grillowa jest tu doskonałym rozwiązaniem, bo umożliwia smażenie bez tłuszczu i tworzy apetyczne paseczki:) Jeżeli jej nie macie, usmażcie je tak, jak zazwyczaj, na warstwie tłuszczu lub nie. Można je też upiec w 180 stopniach, wstawiając na 20-25 minut.

Nie użyłam tutaj panierki, bo nie mam takiego zwyczaju, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby jej użyć – wymieszajcie bułkę tartą lub zmielone migdały z odrobiną gałki muszkatołowej i białego pieprzu dla ciekawego efektu.


Ponieważ w kotlety są z bardzo sycących składników nie polecam do nich ziemniaków czy ryżu, raczej kalafiora, puree z marchewki albo kasze gryczaną plus gotowane warzywa. Buraczki w roli sałatki świetnie się sprawdzają, ale ja bym wszystko jadła z buraczkami.





Miłej niedzieli!

czwartek, 14 listopada 2013

Dobry wieczór


Witam wszystkich na moim nowym blogu. Jakiś czas temu postanowiłam zakończyć działanie Śmierć kanapkom - miałam inne priorytety i trochę straciłam serce do idei, a ilość wegańskich blogów zwiększyła się do tego stopnia, że przestałam mieć jakiekolwiek poczucie misji i zobowiązania. Postanowiłam skoncentrować się mniej na internecie, a bardziej na tak zwanej rzeczywistości. Nadal nie jestem pewna, czy rzeczywistość istnieje, ale plan się powiódł.

Kiedy już pozmieniałam wszystko, co było do pozmieniania i ustabilizowałam wszystko, co było do ustabilizowania zatęskniłam trochę za blogowaniem, w zupełnie innej formie. W końcu nadszedł czas, żeby przestać szukać wymówek i zacząć coś faktycznie robić, skoro już wszystko przeorganizowałam i zaczęłam się zamieniać w Kasię Tusk - z wyjątkiem pieniędzy, kariery, pewnej przyszłości finansowej, męża, ubrań, zainteresowania ubraniami, upodobania do zdjęć i pragnienia promowania siebie. Na początku zresztą mój pomysł to była taka trochę wegańska groteskowa wersja Kasi, ale potem pomyślałam, daj spokój dziewczynie, wszyscy na niej niesłusznie psy wieszają, każdy ma prawo do ekspresji siebie, nawet jeżeli jego bycie sobą polega na byciu kimś innym. Mieliłam formy i mieliłam, aż w końcu się zdecydowałam i wtedy nadeszła seria nieszczęść i jednorazowych okazji, która skutecznie przesunęła mi start o miesiąc. W końcu chwyciłam się za kołnierz (tak, sama, mam długie ręce), postawiłam w kącie i powiedziałam - chcesz, rób. Obiecujesz, rób. Planujesz, rób. No to jestem.

Nie chcę już bloga stricte kulinarnego, planuję taki do poczytania, felietonowy, o różnych rzeczach związanych z byciem weganką w dużym, śmierdzącym mieście. Ponieważ to wyjaśnienie okazało się niejasne, postaram się teraz wyraźnie się zareklamować i pokazać wam powody do regularnego czytania.


Co będzie można znaleźć na blogu:

- przepisy
- recenzje jedzenia
- restauracje i ciekawe miejsca związane z jedzeniem
- ciekawe miejsca nie związane z jedzeniem
- książki kucharskie
- różne formy recyklingu
- problemy wegańskiego życia codziennego i jak je rozwiązać
- wywiady z ludźmi robiącymi fajne, wegańskie rzeczy
- komentarz do spraw bieżących związanych z prawami zwierząt i ekologią
- pasjonujące opowieści o tym, dlaczego polskie wzornictwo jest świetne
- każde inne hobby które nabędę w trakcie pisania
- odpowiedzi na nurtujące czytelników dylematy
- złośliwości
- wesołe wegańskie rzeczy, bo zbyt dużo wegan traktuje się śmiertelnie poważnie


Czego nie będzie można znaleźć na blogu:

- notek autobiograficznych
- wywodów o tym, jaka jestem wspaniała
- pięknych zdjęć
- wykładów o tym, że jakikolwiek system polityczny jest dobry/zły bo cośtam
- potępiania cudzego stylu życia
- wdawania się w dyskusje o zdrowym i niezdrowym żywieniu (serio - każdy komentarz pt. ale to niezdrowe / jak możesz to jeść będzie skrupulatnie ignorowany)
- wegańskiej policji
- bardzo poważnych tematów
- drastycznych zdjęć.

Teraz, kiedy wiecie, czego się spodziewać pozostaje mi Was nie rozczarować - pestka, przecież Wszyscy Są Szczęśliwi W Internecie:)

Zapraszam na pierwszy post kuchenny wczesnym weekendem!